No i stało się... Króliki rozbrykały się tego stopnia, że ujarzmić je mogła już tylko i wyłącznie cioteczka Tekla. Ale nie śmiałam nawet pomyśleć o jej istnieniu. Zjawiła się jednak niespodziewanie pod drzwiami Lawendowego wyczuwając najpewniej ogrom przytłaczającej mnie pracy przy tych małych długouchych urwisach. Tym bardziej jestem jej wdzięczna, że właśnie na weekend planowałam wyjazd nad morze do Gdańska i gdyby nie jej przybycie miałabym zapewne nie lada kłopot.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny i komentarz :)